02 lutego 2016

2. Pragnienie krwi

This_stupid_wife pisze: Naprawdę? Naprawdę zamierzałaś tu przyjść i postraszyć ludzi? Wybacz, Fragile-melody, po prostu trudno w to wszystko uwierzyć. Przykro mi, że spotkałaś się z agresją, jednak bez znaczących dowodów absolutnie nie masz prawa do siania paniki. Ogarnij się, zrezygnuj z bycia karmicielką, złóż donos, cokolwiek. Tylko nie strasz nas!
meow-vampire456 pisze: Rany, okropna historia. Musisz być przygotowana na falę krytyki, niektórym z reguły ciężko zaakceptować coś, co postawiłoby ich w niekomfortowej sytuacji. Mam nadzieję, że jeśli jest w tym prawda, to wkrótce jakieś sensowne wiadomości trafią w obieg. Też karmię, ale jak mam teraz spojrzeć na swojego podopiecznego bez snucia wyobrażeń, że coś z nim nie tak?
This_stupid_wife pisze: A mnie zastanawia jeszcze jedna rzecz. Dlaczego twój mąż uraczył cię jedynie jakimiś strzępkami wiedzy? Jest lekarzem, a nie naukowcem. Na pewno sam nie wie dużo, mógł coś poprzekręcać albo chcieć cię przerazić.
Fragile-melody pisze: Widzę, że w każdym temacie masz dużo do powiedzenia. Przecież zaznaczyłam, że podzielił się informacjami na tyle, na ile mógł. Dodał także, że każdy zarażony powinien znaleźć się pod stałym nadzorem lekarskim, a mi nie pozostaje nic innego, jak zrezygnować z bycia karmicielką, choć bardzo lubiłam to zajęcie. Niestety, nagłe zmiany zachodzące w "mojej" nastolatce pozwalają mi wierzyć w mutację, bo wcześniej była towarzyską, grzeczną, skorą do rozmowy dziewczyną. Zamiast siedzieć na forum i wszystkim dogryzać, przyjrzyj się podopiecznemu.
meow-vampire456 pisze: Proszę, nie wykłócajmy się. Chciałabym, aby autorka tematu informowała nas o tym, co zadecyduje i jak potoczą się jej losy… O ile istnieje taka możliwość. Jedni są niedowiarkami, a ja należę do osób, których zmartwiły te nowiny. Sama się obawiam, co przyniesie przyszłość.
sunshine10 pisze: Długo się zabierałam do napisania czegoś... Po przeczytaniu pierwszego wpisu włosy stanęły mi dęba. Karmię 9-latkę. Przez pierwsze miesiące trzymałyśmy się stałych pór posiłków, a ostatnio… Dziewczynka grymasi, ma problemy ze snem, domaga się większych porcji. Początkowo zrzucałam winę na bunt dziecka przeciwko chorobie, która zabiera mu wiele z dzieciństwa i brak troski ze strony niepogodzonych z tym stanem rzeczy rodziców. Teraz się zastanawiam intensywnie… Czy te zmiany nie nastąpiły zbyt gwałtownie? Będę mieć ją na oku.
Fragile-melody pisze: W moim przypadku też wystąpiły zaburzenia snu i żądania o krew. Trzymam kciuki za twoją podopieczną, sunshine10, obyś nigdy nie doświadczyła tego, co ja i nie musiała uciekać się do przemocy.

*

O pierwszej w nocy Summer po raz ostatni nakarmiła Andreę i towarzyszyła jej, dopóki nie zasnęła, tym razem mocnym, kamiennym snem. Sama spała do piątej. Zaraz po przebudzeniu zadzwoniła po taksówkę i zebrała rzeczy. Cieszyła się, że spędzi czas w swoim małym, przytulnym mieszkaniu, a myśl o spotkaniu z Annie z nagła stała się perspektywą, po którą nie wiedziała, czy ostatecznie sięgnie, chcąc wykorzystać wolne na drobne przyjemności, takie jak pomalowanie paznokci albo czytanie książki.

W posiadłości Robertsonów miała pokój, mały i prosto urządzony. W miarę upływu czasu zaczęła nieznacznie dostrajać go pod własny gust. Na szafce obok tapczanu umieściła zdjęcie w ramce przedstawiające ją w serdecznym uścisku z młodszą siostrą, a ponad łóżkiem zawiesiła parę plakatów z ulubionymi wokalistami i hasłami motywacyjnymi. Niegdyś pusty, szeroki parapet zdobiła podłużna donica z fioletowymi cyklamenami – niezbyt wymagającymi, wdzięcznymi kwiatami. Nie mogła zmienić wiele, bacząc na opinię właścicieli domu, ale drobne szczegóły sprawiały, że czuła się tam lepiej, choć bez porównania z tym, jak dobrze jej było w apartamencie w pobliżu centrum Montgomery.

Przed odejściem zostawiła w sypialni Andrei karteczkę z krótką wiadomością, która brzmiała następująco:

Bądź grzeczna podczas wizyty lekarskiej. Doktor Philip zawsze daje pyszne lizaki. Warto się postarać, prawda? Wieczorem możesz zadzwonić i opowiedzieć mi, jak było.
Buziaki, Sammy

Na odchodne pogładziła dziewczynkę, wtuloną w pluszową maskotkę, po policzku. Z każdym dniem przywiązywała się do niej coraz mocniej i mocniej…

*

Czarna taksówka dotarła na miejsce kwadrans po telefonie Summer. Kierowcy mieli w zwyczaju wjeżdżać na pagórkowaty podjazd, jeśli akurat był wolny, jednak zamówiony pojazd zatrzymał się przy krawężniku, zachowując znaczny dystans od otwartej, czarnej bramy. Po ośmiu miesiącach podróżowania z firmą Quickly and Safe dziewczyna dobrze kojarzyła uprzejmych taksówkarzy. Od jednego z nich dowiedziała się, że założyciel przedsiębiorstwa przewozowego chorował na wampiryzm i po zwolnieniu z poprzedniej pracy postanowił "wziąć sprawy w swoje ręce", co wiązało się z ułatwieniem życia zarówno zarażonym, jak i karmicielom, dlatego Quickly and Safe było czynne wyłącznie w godzinach wieczornych oraz nocnych.

Otworzyła drzwi z prawej strony z tyłu samochodu i na dalsze siedzenie rzuciła plecak, a na drugim usiadła. Zapięła pas i spojrzała na kierowcę słabo doświetlonego pomarańczowym blaskiem latarni. W kabinie było ciemno, więc Summer niespecjalnie przykuła uwagę do wyglądu mężczyzny. Wzrok Summer przesunął na krótko się od białej dłoni położonej na dźwigni skrzyni biegów, poprzez przedramię i bark, na który spływały lekko rozwichrzone, długie włosy, aż do profilu bladej twarzy młodego jegomościa: jednej brwi, jednego zmrużonego oka, prostego nosa i zarysu wąskich warg. Miał na sobie ciemną koszulę w niemodne, szare paski i czarne spodnie.

– Dziękuję panu za przyjazd – rzekła cicho. Zauważyła, że skinął głową, ale brak odpowiedzi z jego strony uznała za niepokojący znak. – Proszę na Caroline Street, Osiedle Królowej Izabeli.

Gdy ruszył, Summer odrobinę zrelaksowała się. Poczucie wygody potęgowało ciepło. W tle niegłośno leciała radiowa muzyka, a taksówkarz, z którym widziała się po raz pierwszy, milczał, co było dziewczynie na rękę. Czuła, że ma ciężką głowę od różnorakich myśli. To, co przeczytała na swoim ulubionym forum przytłoczyło ją bardziej, niż miałaby ochotę przyznać, a cała powściągliwość względem pisanych przez innych karmicieli postów została poważnie naruszona przez niejaką Fragile-melody, wiarygodnie brzmiącą kobietę, której mąż, lekarz, zdawał się mieć informacje z pierwszej ręki na temat wirusa wampiryzmu. Nie przestawała się zastanawiać nad jej słowami, analizując zachowanie Andrei z ostatnich dni. Zaczęła wierzyć, że dzieje się coś poważnego, stawiającego w zagrożeniu dotychczas zadowalająco funkcjonujący nocny świat. Proces mutacji bynajmniej nie kojarzył jej się z czymś, co można powstrzymać lub zahamować – to po prostu się działo i pozostawała jedynie obserwacja skutków. Summer wyobrażała sobie, że wszyscy chorzy staną się agresywnymi, obłąkanymi osobami skazanymi na smutną egzystencję w szpitalu. Wyobraziła sobie Andreę i inne dzieci opętane pragnieniem krwi, faszerowane eksperymentalnymi lekami, i ta wizja ją wystraszyła dostatecznie. Przestań snuć czarne scenariusze, zganiła się w myślach, jednak nie umiała dostosować się do własnej dobry rady. Nie wiedziała, czy jest bardziej zmęczona, czy zdenerwowana. Ziewnęła przeciągle i wlepiła nos w szybę, znużonym wzrokiem obserwując mknące za oknem częściowo oświetlone budynki, latarnie i mocne światła reklam zlewające się w kolorowe smugi otoczone czernią.

Trasa od domu Robertsonów do mieszkania Summer wiodła przez główne ulice Montgomery. Była ciepława, wiosenna noc, pora przed świtem. Z niektórych lokali wysypywał się kwiat młodzieży amerykańskiej po kilkugodzinnych dyskotekach zakrapianych piwem i kolorowymi drinkami. Summer zdała sobie sprawę, że jest już sobota, a w odróżnieniu do tych radosnych, pijanych ludzi ona zajmowała się chorą dziewczynką i bynajmniej nie było jej z tego powodu źle. W czasach studiów odwiedzała z przyjaciółmi bary, później większość z tych osób wyjechała z Montgomery i wraz z edukacją zakończyła etap wałęsania po klubach. Tłumy osób, w związku z obecną demografią Montgomery, nie zaskoczyły Summer.

W dwa tysiące trzydziestym drugim roku liczba mieszkańców stolicy Alabamy sięgnęła pół miliona, a od ponad piętnastu lat miasto intensywnie się rozwijało, jako że całe rzesze młodych osób po ukończeniu The University of Alabama oraz reszty uczelni postanawiało osiedlić się w przyszłościowym miejscu. Rezygnowano z planów budowy osiedli domów jednorodzinnych na rzecz drapaczy chmur z apartamentami, zakładów firm i centrów handlowych, co odbierało Montgomery resztki starodawnego klimatu. Inni nowi mieszkańcy miasta, związani interesami lub migrujący między stanami, niespecjalnie dbali o tradycje, a ich jedyne zetknięcie się z historią stolicy opierało się na ujrzeniu kilku pomników oraz tablic wjazdowych z datą założenia Montgomery, czyli wielkich, marmurowych płyt z przytwierdzonymi na nie złotymi cyframi. Summer, pochodząca z małego miasteczka leżącego przy Mobile – metropolii bezpośrednio sąsiadującej z zatoką o tej samej nazwie – właściwie nie znała innych stanów Ameryki Północnej. Jednak marzeniami związanymi z podróżowaniem wykraczała poza Dakotę Północną i Minnesotę, sięgając Kanady, w której niegdyś chciała studiować, i Alaski, głównie przez pociągający ją, chłodny klimat, góry oraz zjawiskowe zorze polarne. Przyzwyczajona do ciepła i częstych opadów, miewała dość Alabamy i czasem pobrzękiwała o chęci poznania czegoś nowego.

I znów w jej myśli wdarł się wampiryzm – jaki miał stać się świat z milionami pragnących krwi chorych? Czy przed gwałtownymi zmianami, paniką i protestami uczeni zdążą wynaleźć skuteczne lekarstwo? Summer przypuszczała, że jeśli kwarantanna wymknie się władzy spod kontroli i liczba zachorowań wzrośnie, zarówno ona, jak i pozostali zdrowi ludzie będą musieli pożegnać się z wszelkimi planami i chronić własną skórę.

– Jesteś karmicielką?

Nagłe pytanie wyrwało ją z ponurej zadumy. Zerknęła w kierunku kierowcy zatrzymującego pojazd na czerwonym świetle. Biała dłoń znów spoczęła na dźwigni i Summer przeszło przez myśl, zupełnie niespodziewanie, że równie dobrze to ona mogłaby zapytać mężczyznę, czy jest zarażonym.

– Przepraszam? – wykrztusiła, oburzona bezpośredniością ze strony nieznajomego.

Taksówkarz po raz pierwszy od czasu, gdy dziewczyna wsiadła do samochodu, obrócił się lekko, aby spojrzeć na pasażerkę. W półmroku nie potrafiła dostrzec detali jego twarzy, ale uznała, że ze względu na swoją jasną skórę i głębokie cienie pod oczami zdecydowanie pasował do książkowego opisu nosiciela wirusa.

– Proszę wybaczyć, chyba niesłusznie uznałem panią za bardzo młodą osobę – odparł i wrócił do poprzedniej pozycji, opierając głowę na zagłówku. – Nie miałem zamiaru pani urazić, po prostu…

– Po prostu? – Summer nie kryła zniesmaczenia. Nie zamierzała uczyć dorosłej osoby dobrych manier, a tym bardziej zwierzać się obcej osobie z tego, kim jest, pomijając forum. Tam wprawdzie ukrywała się pod pseudonimem i odczuwała swobodę, bo robiła to samowolnie, nikt też nie miał możliwości poznać jej danych personalnych.

– Ech, jestem kiepski w rozpoczynaniu rozmowy – powiedział kierowca ze skruchą.

– W znajdowaniu czasu na rozmowę również. Zaraz będziemy na miejscu – zauważyła dziewczyna, odrobinę kąśliwie. Położyła plecak na kolanach, rozpięła zamek i wygrzebała z wnętrza skórzany portfel. Niekiedy żałowała, że nie posiadała własnego auta, ale miała ku temu ważne powody. Po wypadku ojca nie zdołała ukończyć kursu na prawo jazdy, a lata później wciąż wzdrygała się na myśl o siedzeniu za kółkiem, pojmowaniu skomplikowanych reguł i byciu w ciągłym, potencjalnie, zagrożeniu drogowym.

– Miała pani zamknięte oczy – rzucił na usprawiedliwienie mężczyzna. – Nie dziwię się, dochodzi szósta.

– Wracam z imprezy – skłamała Summer. – Nie wiem, skąd się panu wzięła ta karmicielka.

– Zgadywałem. Kojarzę Robertsonów, kojarzę ich posesję… a nawet to, że mają córkę, która ciężko znosi walkę z dobrze znaną mi chorobą.

Summer w jednej chwili straciła ochotę na rozpoczynanie wymiany ognia i zmyślanie. Cała ta sytuacja stała się dla niej zbyt kuriozalna – taksówkarz próbujący zagaić ją oschłym pytaniem, niejasno tłumaczący własne zachowanie i gorzko stwierdzający przed zupełnie nieznaną osobą fakt, że jest zarażony. Z drugiej strony ona – senna, rozdrażniona, zaszokowana.

Ostatnie minuty jazdy milczeli. Summer z nadzieją, że następnym razem nie spotka dziwnego mężczyzny, a kierowca do końca podróży zachował chłodną postawę.

– Należność wynosi dwadzieścia dolarów.

W aucie rozbłysnęło żółte światło, kiedy zaparkowali przed bramą osiedlową. Dziewczyna wyciągnęła dłoń z zielonym banknotem, a rękaw dżinsowej kurtki obsunął się w dół, co ujawniło na delikatnym nadgarstku małe blizny i czerwone strupki. Speszona Summer zauważyła, że kierowca zdołał się im przyjrzeć i szybko opuściła rękę. Bez słowa, zapominając o własnych manierach, opuściła kabinę samochodu, głośno zamykając za sobą drzwi. Na zewnątrz głęboko odetchnęła chłodnym powietrzem i przestała odczuwać duszności w okolicy klatki piersiowej. Życie mogłoby być trochę łatwiejsze, pomyślała, żwawym krokiem pokonując ostatni dystans pozostały do domu.

*

Fragile-melody, autorka postu o mutacji wirusa, w rzeczywistości miała na imię Patricia i na co dzień pracowała jako pielęgniarka w szpitalu dziecięcym w Nevadzie. Siedemnastego kwietnia postanowiła definitywnie, motywowana namowami męża, zaniechać bycia żywicielką szesnastoletniej Jenny. W tym celu wystarczyło zadzwonić z wyjaśnieniami do matki dziewczyny i udać się do urzędu miasta z prośbą o wypisanie z państwowej bazy karmicieli. Krótka rozmowa telefoniczna i podpisanie oświadczenia o rezygnacji zajęłyby łącznie parę minut. I byłaby wolna, i całą uwagę mogłaby ponownie poświęcić ukochanemu przez nią pielęgniarstwu. Dzieci ją uwielbiały. Najstarsza, najmilsza na oddziale pielęgniarka, która służyła ciepłymi ramionami, kiedy komuś zabrakło rodzicielskiej otuchy.

Pokornie przyjęła wyrzuty od męża.

– Mogłaś się w to nie mieszać. Nie zyskałaś nic niezwykłego poza paroma dolarami, brakiem wdzięczności i wielkim, fioletowym siniakiem na ręce. Wracaj na cały etat do szpitala, a o karmieniu wampirów zapomnij. Mówię ci to jako mąż, nie lekarz.

Z rozżaleniem przypomniała sobie te słowa po kolejnym nieodebranym połączeniu do Bree Olson. Patricia wciąż była w posiadaniu zapasowego klucza do mieszkania kobiety, wobec czego nie pozostawało nic innego, jak odwiedzić ją osobiście i przy okazji życzyć Jenny powodzenia w przyszłości. Niespecjalnie chciała spotykać się z byłą już podopieczną i wysłuchiwać, że powinna dać jej jeszcze jedną szansę na poprawę zachowania.

Przygotowała dokumenty oraz klucz, uszykowała się – założyła szarą garsonkę, aby wyglądać oficjalnie i zakomunikować strojem, że nadszedł czas pożegnania. W sercu czuła zarówno ulgę, jak i winę. Karmiła Jenny od dziesięciu miesięcy, podtrzymując nastolatkę przy dobrym samopoczuciu. W pewnym momencie tej krwawej, jak lubiła to określać dziewczyna, znajomości stały się przyjaciółkami i powierniczkami małych tajemnic. Jednak od pewnego czasu Jenny przestała być uśmiechnięta, pozwalając chorobie przejść na wygraną pozycję. Nie kontaktowała, nie odpowiadała na proste pytania, gubiła się w emocjach i bezwładnie leżała, całymi dniami oglądając powtórki programów rozrywkowych, choć ta czynność również nie wywoływała u niej żadnych wrażeń.

Patricia nie pozostawiła mężowi kartki z informacją, dokąd się wybiera, nie wysłała także wiadomości na jego telefon komórkowy. Postanowiła rozwiązać swój problem bez angażowania w niego osób trzecich i zakładała, że wkrótce wróci do domu, aby przygotować na obiad ulubioną potrawkę Arthura – delikatne piersi kurczaka w sosie curry z brązowym ryżem. Przed wyjściem musnęła usta bezbarwną pomadką ochronną i po raz wtóry upewniła się, że za dwadzieścia minut będzie mieć odjazd autobusu do północnej części miasta Henderson.

W drodze na najbliższy przystanek podjęła próbę skontaktowania się z Bree. Do cholery, dlaczego nie odbierasz? myślała, wsłuchując się niecierpliwie w jednakowo brzmiące sygnały. Po dziesięciu zapanowała cisza i Patricia wsadziła telefon do torebki. W autobusie dopadł ją stres, niewdzięczny towarzysz każdego człowieka w sprawach mniej lub bardziej wymagających skupienia. Wysłała nawet zapytanie na numer Jenny, choć wiedziała, że ostatnimi czasy nastolatka rzadko sięgała po elektroniczne gadżety, za to czytała komiksy albo układała puzzle.

Jen, czy mama jest w domu? Wybieram się do was, będę za kwadrans.

Wyraz ciemnych oczu kobiety zdradzał niepokój i strach. Zastanawiała się, czy nie powrócić do domu i powiedzieć o tej sytuacji Arthurowi, gdy wróci z pracy, jednakże autobus nieubłaganie zbliżał się do celu. To skłaniało Patricię do odwiedzenia pań Olson. Bree zwykła odpowiadać na każdy telefon w trybie natychmiastowym i twardo stąpała po ziemi, co nie pasowało żywicielce do pomysłu, że matka Jenny niespodziewanie miałaby zerwać kontakty. Patricia podziwiała ją za łączenie ciężkiej pracy w markecie z opieką nad chorą jedynaczką i szczerze wierzyła, że znajdzie Jenny lepszego karmiciela, być może młodszą osobę, niekoniecznie kobietę, która sprawi, że na jej piegowatej buzi, dzięki kontaktowi z kimś w podobnym wieku, znów pojawi się uśmiech.

Wysiadła na siódmym przystanku i zaszła jeszcze do piekarni po czekoladowe rogaliki, które wyniosła w papierowej torbie. Każdy krok zbliżający ją do mieszkania Bree sprawiał, że coraz silniej odczuwała nerwy. Ona, pielęgniarka z dwudziestoletnim doświadczeniem, mająca pojęcie o niejednym kryzysowym dniu w szpitalu dla chorych i umierających dzieci. Bądź silna, dodawała sobie otuchy. I wreszcie trafiła do szarego budynku oznaczonego grantową trójką. Przez podenerwowanie omal nie zapomniała kodu, ciągu pięciu cyfr, otwierającego drzwi. Windą wjechała na czwarte piętro i przeszła przez słabo oświetlony korytarz do samego końca, aż pod orzechowe drzwi z krzywo zawieszoną tabliczką: B. J. Olson. Patricia, ściskając w dłoniach drobny bagaż, przyłożyła do nich ucho i zaczęła nasłuchiwać. Przysięgłaby, że dosłyszała szuranie i muzykę dochodzącą z pokoju Jenny, ale przeszpiegi zostały prędko przerwane.

Z lokalu naprzeciwko wyszła starsza sąsiadka Bree. Musiała usłyszeć windę i zaglądała przez wizjer, pomyślała Patricia, prostując się.

– Pani Olson z córką wyjechały z Nevady – zaskrzeczała staruszka.

– Na pewno? – spytała zaskoczona Patricia.

– A i owszem, mój synek wraca wieczorami z pracy i mówi, że w oknach ciemno, a kiedyś do późna miały włączone światło. Trzy dni temu zostawiły na mojej wycieraczce liścik.

– Czy mogłabym go zobaczyć? – poprosiła pielęgniarka.

Seniorka skinęła głową i poczłapała w głąb mieszkania, zostawiając uchylone drzwi. Przez szparę na korytarz wydostawała się dusząca woń gotowanej kapusty pomieszana z zapachem smażonego mięsa. Minutę później powróciła, trzymając w drżących, pomarszczonych palcach zwitek białego papieru. Patricia z krótkim podziękowaniem chwyciła kartkę, rozłożyła ją i przebiegła wzrokiem po nieskładnej wiadomości. Rozpoznawała koślawe pismo Jenny. Dziewczyna podała się za matkę i podrzuciła notatkę wścibskiej sąsiadce.

– Widzę. W takim razie… nic tu po mnie – powiedziała z wymuszonym uśmiechem i odwróciła się na pięcie, pozwalając sądzić staruszce, że opuści piętro.

Jednak nie mogła odejść. Przeczuwała już najgorsze i cierpliwie odczekała, aż starowinka, ucieszona, że pomogła zagubionej duszy, zamknie się na cztery spusty w swoich domowych pieleszach. Wezwała także windę, po czym zdjęła buty na niskim obcasie i w samych rajstopach przeszła po zimnych kafelkach. Wyjęła klucz, przekręciła w zamku najciszej, jak potrafiła, a następnie weszła do mieszkania Bree, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Syn starszej pani zapewne miał rację – wszystkie pomieszczenia zalewał mrok. Czarne rolety zakupione przez matkę Jenny całkowicie odcinały dostęp do oświetlenia dziennego.

Patricia, oswojona z wszechobecną czernią, skradała się w stronę sypialni dziewczyny na paluszkach. W niewietrzonych pomieszczeniach śmierdziało stęchlizną, potem i moczem, i kobieta naprawdę bała się, że zastanie coś strasznego. Usłyszała strzępy rozmów dochodzących z głośników telewizora, toteż wpierw postanowiła odwiedzić pokój dzienny. Wnętrze rozjaśniał biały blask przypominający księżycową poświatę. Dostrzegła ją od razu. Czarny cień na tle jasnego ekranu. Siedziała na niskim taborecie i kołysała się na boki.

– Jenny… – wyszeptała przerażona Patricia. – Gdzie Bree? – Machinalnie przesunęła po ścianie dłonią w poszukiwaniu włącznika światła. Salon był przesiąknięty odorem niemytego ciała i spleśniałego jedzenia.

– W łazience – wychrypiała nastolatka. – Nie zapalaj…

W tej samej chwili Patricia włączyła lampę. Pomarańczowy brzask ujawnił najgorszy koszmar, którego kobieta nie była w stanie dopuścić do świadomości, a pierwszy plan placu boju zajmowała Jenny – brudna, śmierdząca, rozczochrana i bledsza niż zwykle. Kiedy pielęgniarka ujrzała jej twarz, ledwie powstrzymała się od krzyku. Wokół ust miała zaschniętą, ciemnoczerwoną krew, ale najbardziej zatrważająca była pustka w błękitnych oczach. Rozszerzone źrenice przywodziły na myśl oczy narkomana.

– Musisz pójść do mamy – mruknęła. – Nie przychodziłaś, my…

– Idę. – Patricia uniosła obie dłonie w geście poddania. Nie chciała okazywać lęku, choć z trudem utrzymywała nerwy na wodzy. Do łazienki szła powoli, czując na karku nieświeży oddech Jenny. Dziewczyna poruszała się bezszelestnie, jakby nie przeszkadzały jej porozrzucane wszędzie ciuchy i bibeloty. Patricia oświetlała posadzkę ekranem komórki.

– Jesteśmy na miejscu – bąknęła nastolatka.

– Widzę. – Patricia wahała się przed naciśnięciem klamki. Zapukała. – Bree, jesteś tam? Bree? Czemu nie odpowiada?

– Mama cię potrzebuje. Proszę…

Zacisnęła powieki i weszła. Pstryknęła włącznikiem. Najpierw wyczuła w powietrzu dziwny zapach. Jenny prześlizgnęła się obok niej niczym szczur. Gdy Patricia otworzyła oczy, ujrzała niedawną podopieczną odgarniającą na bok mokrą, upaćkaną posoką zasłonę. Bree – a raczej to, co z niej pozostało – spoczywała w wannie wypełnionej kostkami lodu. Usianą piegami fizjonomię wykrzywiał grymas bólu. Zastygła w strachu, rozczarowaniu i szoku, wyglądała na osobę nieżyjącą od dłuższego czasu. Patricia odgarnęła włosy z szyi nieboszczki, aby upewnić się, że nie ma tętna. Na białej skórze dostrzegła ślady zębów i mocne zasinienia, jak gdyby jej córka śpieszyła się z posiłkiem albo była nad wyraz łapczywa. Po krótkich oględzinach odnalazła więcej ukąszeń; podejrzewała, że w ciele zmarłej nie pozostała ani kropelka krwi. Jenny stanęła za byłą karmicielką i przyglądała się apatycznie nieznacznym poczynaniom.

– Co ty zrobiłaś? – głos ledwie wydobył się z gardła starszej z kobiet. Szybko mrugała, a po policzkach spływały jej łzy. Wiele martwych osób widziała w swoim życiu, ale pierwszy raz była tak wstrząśnięta.

– Ja… nie wiem. Mam w pamięci pustkę. Tylko małe fragmenty… przypominam sobie. Okropny, ściskający głód, zesztywniałe z zimna ręce, w których niosłam lód…

– Idź do swojego pokoju. Zadzwonię po pogotowie i…

Patricia nie dokończyła. Oszołomiło ją mocne uderzenie w tył głowy. W uszach kobiety zadźwięczały dzwony, a widok przesłaniały mroczki. Upadając, zdążyła ujrzeć stojącą obok Jenny z suszarką do włosów w dłoni.

*

Ocknęła się jakiś czas później, w mroku. Osłabiona, obolała. Minęło kilka minut, zanim zorientowała się, że spoczywa pomiędzy dwoma wysokimi stosami komiksów. Rozpoznawała ten specyficzny zapach biblioteki, skąd Jenny je wypożyczała i nigdy nie oddawała. Dziewczyna ciasno związała kostki pielęgniarki, a spętane dłonie ułożyła pod pośladkami. Powietrze przepełniał fetor trupa i krwi. Wypiła tyle, żebym nie miała siły krzyczeć, pomyślała Patricia. Oczami wyobraźni ujrzała swoje dzieci opłakujące brutalnie pozbawioną oddechu matkę.

– Jen, nie rób głupstw… pomogę ci… przejdziemy przez piekło razem. Pomyśl o moich synach, o przyszłości…

Nieprędko doczekała się odpowiedzi.

– Boisz się? Mama mówiła podobnie i jej głos też drżał – stwierdziła z przyganą nastolatka.

– Nie chcę umierać – przyznała Patricia. Jenny ponownie zamilkła. – Nie powstrzymam cię, prawda? Czujesz potężne pragnienie i nie wierzysz, że lekarze ci pomogą.

– Jestem młodocianą zabójczynią, trafię za kratki albo do klatki. Nasyciłam się tobą i mam jaśniejszy ogląd na to, co uczyniłam mamie. Działałam jak w amoku, ja… za bardzo choruję. Nie ma odwrotu, Pat – wyszeptała dziewczyna i zaszlochała.

– Błagam… pozwól mi żyć, pozwól sobie pomóc. – Pielęgniarka usiłowała rozluźnić węzły, ale przez znaczny ubytek krwi straciła sporo energii. Do tego dochodził olbrzymi strach i przerażająca perspektywa śmierci z rąk kogoś, komu okazywała dobroć przez wiele miesięcy.

Jenny przysunęła się spod ściany i usiadła obok Patricii.

– Pamiętasz, jak powiedziałaś mi, że umieranie to proces bardzo stresujący dla organizmu? Wyjaśniłaś dokładnie, bo nalegałam, jak powoli wyłącza się istnienie, a zdrowe jeszcze organy, zajęte swoimi sprawami, są zdziwione bardziej niż człowiek. To już? Jestem niepotrzebny? Pytają, ale muszą ustąpić woli mózgu.

– Dlaczego teraz to mówisz? – jęknęła kobieta.

– Bo dzięki temu doceniam życie i rozumiem, że nic nie jest łatwe. Dziś w nocy ucieknę z Henderson i wiem, gdzie się ukryję. Chcesz pomóc? Pomożesz, Patricio, dostarczysz mi wiele sił. Dziękuję, że przyszłaś. – Odsunęła jedną komiksową wieżę i pochyliła się nad karmicielką.

Patricia zaczęła walczyć. Zaciekle szamotała się, ochrypłym głosem wołając o pomoc. Niestety, Jenna okazała się znacznie silniejsza, niż pamiętała pielęgniarka z dni, gdy nastolatka miała trudności z utrzymaniem lekkich rzeczy. Unieruchomiła i odchyliła jej głowę, aby ułatwić sobie dostęp do pożywienia.

A potem wgryzła się w żyłę i zaczęła pić.

*

Fragile-melody. Jeden profil z ponad osiemdziesięciu tysięcy na portalu Share a bite. Opisała się niezwykle krótko, bo jako czterdziestopięcioletnią kobietę uwielbiającą przejażdżki rowerowe, chińską kuchnię i muzykę klasyczną. Stworzyła jedyny wątek i dodała w nim sześć wpisów. Żaden inny użytkownik miał nie dowiedzieć się, że mimo względnej ostrożności straciła życie. Inaczej było z przekonaniem się o słuszności jej obaw.

*

sunshine10 pisze: Fragile, jak tam? Minął już ponad tydzień, odkąd napisałaś po raz ostatni i trochę się martwię. Chciałabym się dowiedzieć, jak potoczyły się twoje losy i czy zdołałaś dowiedzieć się czegoś jeszcze o tej rzekomej mutacji. Czy przestałaś być karmicielką? Może wydam się głupia, ale nie potrafię przestać o tym myśleć, a moja podopieczna miewa coraz gorsze momenty. Rodzice bezradnie rozkładają ręce, obarczając mnie całą opieką nad swoją córką. Uwielbiam tę małą, ale powoli zaczynam być bezsilna, smutna i zrezygnowana… Napisałam do ciebie także prywatną wiadomość. Proszę, jeśli to czytasz, odpisz.
RooneyMooney pisze: Dołączam się do prośby.
This_stupid_wife pisze: Błagam, opamiętajcie się. Fragile-melody to typowa panikara próbująca zasiać w innych ziarnko niepewności i znaleźć się w centrum uwagi. Miała pięć minut na żale, od paru dni nie podzieliła się niczym pożytecznym, więc temat uważam za zamknięty. Nie próbujcie na siłę znajdować w chorych ludziach strasznych kreatur, bo szkodzi to waszym móżdżkom. Zamiast wyczekiwać na odpowiedź, która nigdy nie nadejdzie, wyjdźcie na spacer z bliską osobą przy boku i cieszcie się chwilą!

13 komentarzy:

  1. Łał, jestem pod absolutnym wrażeniem pomysłu na opowiadanie! Fantastyczne postaci zwane wampirami opisałaś powiedzmy to naukowo, są teraz prawdziwe i... cóż, coraz bardziej niebezpieczne. Szkoda, że zapewne inni dowiedzą się o tym trochę za późno, a fragile-melody oskarżą o bycie trollem czy coś w tym stylu.
    Przyszło mi na myśl, że dobrą stroną bycia żywicielem jest możliwość, a nawet potrzeba jedzenia dużo czekolady po ubytku krwi, hehe. Słodycz w opozycji do niebezpieczeństwa, hehe.
    Cóż mogę powiedzieć, jeszcze raz powtórzę się że jestem pod wrażeniem. No i oczywiście będę śledzić historię, która już mnie niesamowicie wciągnęła!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Shy, nie wiem, jak to sie stało, ze ja wcześniej tutaj nie dotarłam ;). Ale juz nadrobiłam zaległości. Uwazam, ze pomysł na opowiadanie jest niesamowite. Naprawdę genialny pomysł z wymyśleniem wirusa wampiryzmu, to mogłoby byc prawda i chyba w tym wszystkim to jest najlepsze. Szkoda tylko ze nadal nie wiemy, jak mozna sie tym zakazić? Tej wiadomosci mi brakuje. Ale cała reszta.. To chyba musi byc stosunkowo świeża sprawa, bo widac, ze dopiero teraz zakażeni zaczynaja tracić kontrole. System z żywicielami na początku wydawał sie dość straszny, choc moze w zamierzeniu nie był zupełnie najgorszy, ale logiczne było, ze granica zostanie przekroczona, choc nie spodziewałam sie, ze tak szybko. Jenna z pewnością straciła kontrole i chyba juz jej nie odzyska... Żałuje, ze Patricia chciała załatwić to tak, jak powinna... Podoba mi sie tez bardzo pomysł z tym forum, to daje dużo możliwości. Czekam z niecierpliwoscia na trójkę i zapraszam na zapiski-Condawiramurs oraz konstruktywna-krytyka-blogow.blogspot.com ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu tutaj dotarłam, ale sama wiesz, sesja i te sprawy. :)
    Bardzo podobał mi się ten rozdział, uwielbiam te wątki z forum, bardzo podoba mi się ten pomysł.
    Tak myślałam, że oskarżą Patricie o bycie takim "trollem" internetowym, a teraz już nie odpisze, więc...
    Czy Jenny jeszcze się pojawi w opowiadaniu? Szkoda mi Patricii, biedna kobieta o gołębim sercu :(. Chciała dobrze, a straciła życie.
    I nie rozumiem, ten taksówkarz też jest zakażony? Bo tam trochę tego nie ogarnęłam.
    Dalej jestem ciekawa, jak można się zarazić wampiryzmem? I czy będą wątki lekarzy, np. męża Patricii? W końcu on co nieco wiedział...
    Tyle pytań!
    Czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Po przeczytaniu rozdziału nie jestem w stanie zebrać myśli, zaś późna godzina znacznie potęguje mój stan otępienia, dlatego też mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli komentarz będzie troszeczkę nieskładny. Nie jestem w stanie wyrazić w słowach mojego zachwytu. Nie wyłapałam żadnych błędów, treść była spójna i logiczna czyli to, co lubię najbardziej. A Summer jest świetna!
    Pozdrawiam serdecznie,
    Hazel

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne. Przyznaję, że ciągle trzyma poziom pierwszego rozdziału, a nawet go przebija. Podobają mi się szczegóły, takie detale jak blada dłoń kierowcy taksówki. Wplatasz do opowiadania opisy tak plastycznie, że nie są one kanciaste, ani krzywe i nie nudzą, a już ten nagły zwrot akcji, albo raczej dynamiczne przyśpieszenie, bardzo przypadło mi do gustu. Poczułem się jakbym naprawdę oglądał dobrej klasy horror, bo ja jak czytam, to zawsze sobie wszystko wyobrażam i stąd to "oglądał".
    Co zaś tyczy się wydarzeń, to nie popieram jak trzeba być złą istotą by zabić swoją matkę. Czy dziewczyna nie wiedziała co robi, czy jest po prostu zła przez ten gen, bo on jakoś się rozwinął, zmutował i pozbawił ją empatii i tych pozytywnych uczuć.
    Kolejne co mnie martwi, to czy z tą małą dziewczynką stanie się to samo co z tą nastolatką? Może pewnego dnia powybija swoich rodziców.
    Czy mutują wszyscy zarażeni i w ogóle jak się zarażają tacy ludzie? Czemu muszą pić z żyły, a nie mogą z woreczka?
    Jest dużo pytań, a tak niewiele odpowiedzi. Natomiast to forum, to skojarzyło mi się z takimi forami dla np rodziców, szczególnie dla matek, gdzie niby każdy ma prawo do swojego zdania, każdy niby chce każdemu radzić, a w rzeczywistości, to wystarczy że ma się inne zdanie, by zawrzała kłótnia. Nie ma co ukrywać, że oceniamy ludzi, że bywamy niekiedy krytyczni w osądach i nie można wymagać, by ktoś kto widzi samo dobro wokół, nagle uwierzył w mutacje podopiecznego (podałem przykład z twojego wymyślnego forum).

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. Jutro dodam blog do obserwowanych, by mi nic nie umknęło.

    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że najpierw podeszłam sceptycznie do tego opowiadania, bo... Wampiry? Znowu? Ileż można?
    A jednak... Zrobiłaś coś niesamowitego! Ten pomysł z potraktowaniem wampiryzmu jako choroby, opisania go w sposób naukowy - genialne. Nie pomyślałam wcześniej, że ten temat można potraktować w taki sposób. Stał się fascynujący, bo w pewien sposób można go odnieść do obecnych problemów w świecie i tym, co będzie dalej, do nowych chorób, mutacji, i tak dalej. Poniekąd mój krąg zainteresowań, szczerze mówiąc.
    Co do fabuły... Myślałam, że Patricia zagości na dłużej, ale po tym rozdziale już raczej w to zwątpiłam. Bardzo realistycznie opisałaś jej podopieczną. Jako taką narkomankę na głodzie, która nie wiedziała, co robiła, a jednocześnie wygląda na to, że nie ma wyrzutów sumienia, bo tak bardzo pragnie tylko tej swojej dawki energii w postaci krwi. I w dodatku jest dość zdeterminowana, żeby uciec. To chyba najbardziej fascynująca postać dla mnie. Jak dotąd. ;)
    Na razie nie bardzo wiem, co sądzić o Summer. Ani mnie ona grzeje, ani ziębi.
    Ach, i pomysł z wpleceniem internetu, forum, tych postów w fabułę - bardzo dobry, połączenie historii dwóch odrębnych postaci, pokazanie, co się dzieje, co sądzą inni ludzie o całej sprawie. WOW!
    Naprawdę jestem pod wrażeniem i nie żałuję, że poświęciłam chwilę na przeczytanie.
    Na pewno będę stałą czytelniczką i chyba nawet nie mam żadnej uwagi do dodania. Pod względem poprawnościowym było równie dobrze.
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę przyznać, że akurat takiego obrotu akcji się nie spodziewałam... wirus wampiryzmu? Raczej liczyłam na jakiś inny zwrot, odnoście ten kwestii, ale historia niezwykle interesująca i zaciekawiła mnie. Jest krew, są kły, jest odczucie pragnienia krwi... więcej mi nie trzeba :p
    Choć ostatni rozdział wiele wniósł i robi się coraz niebezpieczniej... może ten wirus powoduje to, że jednak zmieniają się w drapieżne potwory... ale szkoda mi tej Andreii, bo to jednak małe dziecko... raczej takie małe osóbki nie mają takiej świadomości kontrolowania pragnienia, a widać, że dziewczyna coraz bardziej potrzebuje tej krwi, wirus się rozwija.
    Podoba mi się ten motyw opisywania wszystko na forum :)
    Ten ostatni wpis skojarzył mi się z piosenką ze Łzów:
    "A może właśnie teraz. Na pewno ktoś, na pewno ktoś umiera. I w czyichś ramionach wylewa łzy. Czy pomyślałeś, że to mógłbyś być ty?" - może tym cytatem zakończę...

    Pozdrawiam i czekam na dalsze rozwinięcie :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny tekst, bardzo miło się czytało :)

    Zapraszam http://owcewgorach.pl/

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniałe opowiadanie. Pomysł bardzo oryginalny i ciekawy. Główna bohaterka jest w porządku. Historia Patricii trzyma w napięciu niczym dobry horror. Masz ogromny talent. To opowiadanie powinno być wydane w formie książki. Takie osoby jak Ty zasługują na rozgłos i uznanie. Co prawda to dopiero drugi rozdział, ale dostrzegam ogromny potencjał. Nie zmarnuj go i pisz dalej. Będę czekała z niecierpliwością i mam nadzieję, że doczekam się kolejnego rozdziału. Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam pytanko - czy blog będzie kontynuowany? Nie wiem czy został zawieszony, czy mam jeszcze na co czekać, a nie lubię trwania w takim zawieszeniu. Rozumiem, że możesz nie mieć czasu, że masz własne życie, itd, ale na odpowiedź chyba znajdziesz chwilkę, nie? Starczy choćby "wrócę, za miesiąc, dwa, jak ogarnę, ale wrócę". Pozdrawiam i trzymam kciuki za powrót ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dołączam sie do pytania wyżej:* kocham to opowiadanie, ma wielki potencjał. Mam nadzieje, ze tu wrócisz.
    Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowosc

    OdpowiedzUsuń
  12. Potencjał ma tylko szkoda że nie rozwijany.

    OdpowiedzUsuń
  13. Blog już chyba nie zostanie reaktywowany. Trochę to smutne bo potencjał był przeogromny.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy